Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/amicus.to-tablica.nysa.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
- Henry mnie potrzebuje.

jednak jak wryta, gdy weszła do dużego pokoju. Na kanapie siedział Chris, ze skrzyżowanymi nogami i rękami, uśmiechając się bezczelnie. - Powinienem chrząknąć, ale nie chciałem wam przeszkadzać. - Przyjrzał się Sayre z ironią, a potem przeniósł wzrok na Becka. - Weź zimny prysznic. Chyba potrzebuję mojego prawnika. 18 Gdy przybyli na miejsce, Rudy Harper spacerował w tę i we w tę po chodniku przed posterunkiem. Palił, ale Beck odniósł wrażenie, że przerwa na papierosa posłużyła szeryfowi jako pretekst do wyjścia z biura i spotkania się z nimi, zanim wejdą do środka. Pierwsze zdanie wypowiedziane przez Rudego potwierdziło jego przypuszczenia: - Chciałem tylko, żebyście wiedzieli. Nie miałem z tym nic wspólnego. - Z czym? - spytał Beck. - Scott działał na własną rękę. Nie wiedziałem o niczym aż do tej pory. Chris, lepiej uważaj. Chris przysunął twarz na odległość centymetra od twarzy szeryfa. - A ty, dupku, skoro nie potrafisz załatwić tej sprawy, od razu zacznij się rozglądać za nową robotą. Nie była to czcza pogróżka i Rudy dobrze o tym wiedział. Jeżeli nie zdoła ochronić Hoyle'ów, nie będzie miał nikogo, kto pomógłby mu się wybronić z ewentualnego śledztwa dotyczącego jego korupcji. Zaciągnął się dymem i zgasił niedopałek. - Lepiej wejdźmy do środka. Wayne Scott, jak zwykle odpicowany, czekał na nich w biurze Rudego. Przywitał ich poważnym skinięciem głowy i podziękował za przybycie w tak krótkim czasie. - Najlepiej będzie, jeśli wyjaśnimy to jak najszybciej. - Co dokładnie wymaga wyjaśnienia? - zapytał Chris. - Pozwól mi się tym zająć - powstrzymał go Beck. Usiedli na tych samych krzesłach, co przy poprzednim spotkaniu. Rudy siedział naprzeciwko nich, detektyw Scott zaś stanął prawie na baczność tuż za nim. Szeryf Harper odchrząknął. - Ta sprawa, emm... obawiam się, wymaga komentarza. - Wyciągnął w stronę Becka kartkę papieru, zadrukowaną pismem komputerowym. - Poprosiłem o udostępnienie billingu pańskich rozmów telefonicznych, panie Hoyle - powiedział Scott. - Oto zapis rozmów, jakie przeprowadził pan ze swojego telefonu komórkowego w dniu śmierci pańskiego brata. Podkreśliłem rozmowy, o które nam chodzi. Beck dostrzegł szereg cyfr zaznaczonych żółtym markerem. - Czy ta rozmowa odbyła się przed południem? - spytał, dostrzegłszy odnotowany czas. - Tak, proszę pana. O siódmej rano w niedzielę pan Hoyle zadzwonił na telefon komórkowy ofiary. Nie umknęło uwagi Becka, że Danny stał się „ofiarą". - No i proszę, przyłapał mnie pan na gorącym uczynku, detektywie. Zadzwoniłem do mojego brata. Niech mnie pan lepiej zakuje w kajdanki, zanim ucieknę i wmieszam się w niczego nieświadomy tłum. Beck rzucił Chrisowi ostrzegawcze spojrzenie, potem z pokerową miną zwrócił się do Scotta: - Podobnie jak mój klient, nie widzę w tym nic dziwnego. - Problem w tym, że pan Hoyle powiedział nam wcześniej, iż w niedzielę spał do późna, mniej więcej do jedenastej. Nie wspominał, że obudził się około siódmej i rozmawiał przez telefon z bratem, co zresztą samo w sobie wydaje się dość dziwne. Czy na krótko przed owym telefonem Danny Hoyle nie spał przypadkiem w pokoju obok?

- Henry mnie potrzebuje.

i nie tak samotnie... - Badacz Łańcuchów nagle posmutniał. - Nie mam już Światła Księżyca... - Światła Księżyca?...
- Oczywiście - odparł z absolutną pewnością siebie.
- Nie stać pani na utrzymanie dziecka.
Mark wodził za nią zdumionym wzrokiem. Nigdy w ży¬ciu nie spotkał podobnej kobiety. Była inteligentna, samo¬dzielna, wiedziała, czego chce. Nie imponowały jej jego po¬zycja, tytuł, władza. Robiły wrażenie na każdym - a zwła¬szcza na każdej - ale nie na niej.
- Ustaliliśmy, że Danny wrócił do domu w sobotę tuż przed północą - odezwał się Rudy Harper. - Spędził noc u siebie w pokoju, ponieważ w niedzielę rano Selma ścieliła jego łóżko. Wypił z nią filiżankę kawy w kuchni pomiędzy szóstą trzydzieści a siódmą, a potem udał się na poranną modlitwę mężczyzn, która odbywa się w kościele w każdą niedzielę. Po jakichś czterech minutach od opuszczenia domu zadzwoniłeś do niego na komórkę - zwrócił się bezpośrednio do Chrisa. Zanim ten miał szansę otworzyć usta, odezwał się Beck: - Ktoś inny mógł użyć telefonu Chrisa. Selma. Huff. Ja. Wszyscy mieliśmy do niego dostęp. - Gdzie pan trzyma swoją komórkę, panie Hoyle? Chris spojrzał na Becka, sygnalizując, że chce odpowiedzieć na pytanie. - Sugeruję, żebyś nie mówił ani słowa, dopóki tego nie przedyskutujemy - przestrzegł go Beck. - To nie ma znaczenia. To jakaś parodia. - Chris zignorował ostrzeżenie swojego adwokata. - Nikt inny nie korzystał z mojego telefonu w niedzielę rano. Był na szafce nocnej w moim pokoju, razem z portfelem i wszystkim, co wyjąłem z kieszeni spodni poprzedniego wieczoru. To ja dzwoniłem rano do Danny'ego. Nie będę zaprzeczał. Macie przecież dowód - powiedział, machając ręką w stronę listy. - Nie wspominałem o tym, ponieważ zupełnie wyleciało mi z głowy jako zupełnie nieważna drobnostka. Obudziłem się, żeby skorzystać z toalety. Jeżeli twierdzicie, że było to około siódmej, to zapewne macie rację. Nie sprawdziłem godziny, zupełnie mnie to nie interesowało. Wracałem właśnie do łóżka, kiedy usłyszałem odgłos zapalanego silnika. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że Danny odjeżdża swoim samochodem. Przypomniałem sobie wtedy, że Huff chciał, aby Danny pojawił się na kolacji w domu. Nawet gdyby w tabernakulum tego świątobliwego przybytku miał się pojawić święty Piotr, Huffa nic to nie obchodziło. Powtarzam jego własne słowa. Miałem kaca i szczerze powiedziawszy, nie dbałem o to, gdzie mój brat będzie się stołował tego wieczoru. Wiedziałem jednak, że jeżeli Danny nie pojawi się na kolacji dlatego, że zapomniałem mu o tym powiedzieć, wszyscy będziemy musieli znosić przy stole zły humor Huffa. To właśnie mi się przypomniało, więc zadzwoniłem do niego. Gdybym poszedł spać, mógłbym o tym zapomnieć. Ostrzegłem go i powiedziałem, że jeśli nie chce wkurzyć Huffa, powinien być z nami przy kolacji. Danny obiecał, że to zrobi. Poprosiłem go jeszcze, żeby rzucił na tacę piątaka za wszystkie grzechy, jakie popełniłem poprzedniego dnia. Roześmiał się i odrzekł, że piątak prawdopodobnie nie wystarczy, by przebłagać za moje występki. Potem kazał mi wracać do łóżka, obiecał, że się na pewno pojawi wieczorem i skończył rozmowę. - Uśmiechnął się uprzejmie, choć z pogardą. - A teraz, detektywie Scott, jeżeli sądzi pan, że na tej podstawie można oskarżyć mnie o morderstwo, to jest pan jeszcze bardziej żałosny, niż myślałem. Obraza spłynęła po nienagannym mundurze Scotta niczym woda po kaczce. - Ma pan rację, sam w sobie byłby to raczej niesolidny dowód. Jest jednak jeszcze kwestia czasu. - Czasu? - Beck spojrzał na Rudego, który opierał szczękę o zaciśniętą pięść. Wyglądał żałośnie i nie patrzył im w oczy. - Tak, panie Merchant - odparł Scott. - Czy mogę zadać panu pytanie? - Może pan, co nie znaczy, że udzielę na nie odpowiedzi. - O której godzinie dołączył pan do pana Hoyle'a, który oglądał baseball? Pytanie Scotta wydawało się dość niewinne. - Gra rozpoczęła się o trzeciej. Kiedy przyszedłem do biblioteki, byli w drugiej rundzie, musiało więc być dwadzieścia po trzeciej. - Pan Hoyle był w domu? - W bibliotece.
Tammy nakarmiła Henry'ego, który natychmiast potem zasnął, i rozpakowała się, co zabrało jej całe dziesięć minut. Wzięła prysznic, włożyła świeże dżinsy i bluzeczkę i poszła się trochę rozejrzeć. Przydzielono jej całe skrzydło zamku, tak rozległe, że potrzebowała godziny, by zwiedzić zaledwie połowę.
- Nie mam wyjścia. Ty nie umiałbyś się nim zająć, nawet z pomocą przyjaciółki.
- Panno Dexter? - zawołał urzędnik, a Tammy aż ściąg¬nęła brwi ze zdumienia.
- Oczywiście, pytaj. Zainteresowanie, jakie mi okazujesz swoimi pytaniami, także jest mi bardzo miłe i stanowi
Róża, choć bez entuzjazmu, zgodziła się:
Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Stała przed nim drobna, bosa, w spranych do granic możliwości dżin¬sach i bawełnianej koszulce, bez śladu makijażu, a przecież imponująca w swoim zdecydowaniu, nieugiętości i sile.
Nie widzisz, że najlepsze warunki miałby, mieszkając razem z tobą w Broitenburgu? Nie widzisz, że tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich? - Nim zdążyła się zorientować, ujął
- A czy pan jest czyimkolwiek przyjacielem? - jeszcze raz bardzo grzecznie zapytał Mały Książę.
dociekał Mały Książę.

nazwać.

żeby wstać. Pochylił głowę, żeby lepiej ją widzieć. - A tak dla uściślenia, co
- Nie.
w którym nawet nie było stołu.
miał zwykły biały podkoszulek, sprany i znoszony. W tym stroju wyglądał aż nazbyt
– Nie wiem – odparła wreszcie Mary Johnson. – Mamy tyle dzieci...
Quincy wzruszył skromnie ramionami. Sanders wyglądał na zawiedzionego.
szafkę. Do tej podstawówki chodzi syn mojego klienta. Opowiadał, że Danny O’Grady ma
wykonana.
– Miałem właśnie zamówić chińszczyznę – powiedział uprzejmie. – Masz ochotę?
Sandy osunęła się na kolana. Miała przy sobie jedno dziecko. Jedno było bezpieczne. Ale
- Tylko tyle wolno mi powiedzieć.
ogień, kiedy wyda taki rozkaz.
spodziewałem się takiego... ataku.
konfrontacja z Dannym. Zmuszasz mnie, żebym strzeliła. Udaje ci się zostawić na broni
Wydawało się, że tylko śpi, ale Rainie zauważyła na jej czole niewielki krwawy ślad.

©2019 amicus.to-tablica.nysa.pl - Split Template by One Page Love